niedziela, 30 stycznia 2011

Władysław Bartek Talarczyk


Do 30 stycznia br. w Galerii Centrum (budynek C) Nowohuckiego Centrum Kultury prezentowana jest wystawa malarstwa Władysława Bartka Talarczyka.


Konkret abstrakcji i ulotność realizmu


W ponad trzydziestoletnim dorobku twórczym Władysława Bartka Talarczyka przeplatają się równolegle dwa kierunki, które studiował na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych: tkaninę (w pracowni prof. Stefana Gałkowskiego) i malarstwo (w pracowni prof. Włodzimierza Buczka). Obydwoma artysta zdaje się być zafascynowany, obydwa odkrywają przed nim ciągle ogromne przestrzenie artystycznych poszukiwań, w obu jest jeszcze niespełniony. Jest i trzecia sfera, która spaja prywatne dokonania Talarczyka – jego praca z osobami starszymi w ramach terapii przez sztukę. W kilku krakowskich dziennych ośrodkach uczy malarstwa, wykonywania tkanin, które sam projektuje i tworzy klimat pracy twórczej, w którym uczniowie mogą się rozwijać. O wzajemnym zafascynowaniu i rzetelnej współpracy najlepiej świadczą wystawy – mistrza i jego uczniów – wolne od naśladownictwa, zachowujące równowagę proporcji.

Tkanina i malarstwo. Nowohucka wystawa - prezentująca obrazy abstrakcyjne i realistyczne - tak naprawdę opowiada o obu kierunkach. Twórca tkanin mocno osadził się w myśleniu Talarczyka. Barwy czyste, nasycone, często podstawowe, zestawione kontrastowo obok siebie przy zachowaniu perspektywy – wyglądają jak nici wiedzione wielowątkowo i równolegle z dołu do góry pracy. Duże powierzchnie szafirów, czerwieni, żółci... nierozerwalnie kojarzą się z tkaninami ułożonymi przez twórcę martwych natur. Abstrakcję wspiera konkret – fragmenty płócien o wyrazistym splocie – poprzedzierane, ponacinane, spod których, niczym krew, przenika karmin tła. Wreszcie faktury w dole obrazów. Wypracowane w każdym detalu. Czasami tworzące skomplikowane siatki zgeometyzowanych struktur. Innym razem wystukany szpachlą niespokojny rytm. To połowa wiedzy o obrazach abstrakcyjnych. Za drugą kryją się dokonania malarza niezwykle subtelnego i wrażliwego. Mocne kolory są delikatne. Jakby przezroczyste. Dzięki laserunkom rozświetlają obraz do granicy, za którą mogłoby być już tylko rzeczywiste źródło światła. Wszechobecna biel tworząca na każdym obrazie niekończące się narracje. Biel, która jako kolor i jako cytat – uskrzydla. Powierzchnie, przedmioty, drabiny, zasłony, skrzydła... Pracy z pogranicza abstrakcji i figuratywności (pochód) lekkości dodaje powietrze – kłębiące się chmury i falowanie na wietrze czerwonych feretronów. Ruch powietrza porywa je ku górze, strzępi rogi materii, wysubtelnia kolor, spaja mocno osadzony w pejzażu dół z niespokojną górą obrazu.

Prace realistyczne wyrosły z ducha muzyki. Uwagę przykuwa najbardziej baśniowość przedstawionego świata. Postacie stylizowane, tajemnicze, z pogranicza dzieciństwa i dojrzałości. Anioły wszędzie czujące się jak u siebie. Postacie dziecięce wpatrzone ogromnymi jasnobłękitnymi oczyma w widza. Jedne i drugie przemierzają przestrzenie prawie teatralne i sielskie krajobrazy. Zastygają w codzienności z kotem, psem, ptakami, pejzażem. Ten świat jest pastelowy. Ciekawie. W tle znane z abstrakcji barwy, których pierwszy plan zdominowała miękka biel otulająca wszystko niczym woal. Nowa jest tylko pełna gama zieleni. Równie delikatny jest krajobraz – leciutkie chmurki, tonalnie przenikające kolory popołudniowego nieba, wijąca się ścieżka, która ginie na linii pagórkowatego horyzontu.

Intrygują formy zaprezentowanych przez Talarczyka obrazów. Dyptyki, tryptyki, poliptyki. W dorobku artysty wiele jest prac dużych, prawie klasycznych tryptyków z zachowaną pośrodku obrazu osią symetrii. Na nowohuckiej wystawie tryptyki są pozorne. Podniesiona środkowa część ramy i spójna kompozycja. Obrazowi anioła towarzyszą cztery małe ikonki zwierząt. Warto skupić się na dyptyku z centralnie umieszczoną kapliczką. Po obu stronach niby tak sama historia. Kapliczka, wijąca się droga, góry w tle. Ale już w punkcie wyjścia wędrowcowi towarzyszą różni święci. Dalej inna barwa i materia drogi. Wreszcie niebo: pogodne nad słoneczną ścieżką i burzowe nad czerwonym dywanem. I widz zakotwiczony na stałe w punkcie wyjścia.

W wielu analizach dorobku Talarczyka pojawiają się odniesienia do malarstwa Tadeusza Brzozowskiego, Tadeusza Makowskiego i Witolda Wojtkiewicza. Trop tyle ciekawy, co – po prześledzeniu - zaskakujący. Bowiem nawiązań krakowskiego malarza do dorobku poprzedników należy upatrywać na etapie źródeł, a nie rozwiązań formalnych, nie wspominając nawet o współzależnościach. Talarczyk – podobnie jak Brzozowski - uprawia malarstwo i tkaninę. Doświadczenie z materią nie pozostaje bez przeniesień na sposób traktowania płaszczyzn malarskich, ale każdy z nich wykorzystuje inaczej ich układ, fakturę, ruch, stosuje kolorystykę o innej barwie i nasyceniu. Podobnie z Makowskim. Uproszczone postaci dzieci, ale u obu inaczej i w rysunku, i barwie; kilka postaci Makowskiego i zazwyczaj pojedyncze Talarczyka. Zupełnie inaczej niż paryski artysta krakowski traktuje tło. Gdy u Makowskiego jest nim zazwyczaj pozbawione perspektywy wnętrze pokoju lub pejzaż ze sztafażem w duchu naiwnego realizmu, krakowski malarz tło nasyca powietrzem, wprowadza ruch i perspektywę. I wreszcie Wojtkiewicz. Podobne, czy nawet te same przedmioty i detale, jak powracająca karuzela. Jednak gdy na Wojtkiewiczowski świat dziecięcych zabaw pada cień egzystencjalnych doświadczeń i wszechobecne poczucie klęski, u Talarczyka karuzela jest po prostu zabawką, może tylko bardziej wyśnioną niż realną. A dzieci są - na tym etapie życia i pracy – doświadczeniem codzienności. Gdy ona odejdzie definitywnie w przeszłość, może zmianie ulegną także pierwszoplanowe postacie obrazów Talarczyka...


tekst: Beata Anna Symołon




piątek, 28 stycznia 2011

Chlanda, Czwartos, Lutyński, Gulis

W tym tygodniu miał miejsce nietypowy pokaz w pracowni artystycznej przy ul. Legionów Piłsudskiego 17.(Kraków). W mieszkaniu przekształconym na przestrzeń twórczą swoje pracę zaprezentowała grupa czterech znanych krakowskich artystów wizualnych.

Marek Chlandarysownik, rzeźbiarz, performer, laureat prestiżowej Nagrody Fundacji Nowosielskich.

Ignacy Czwartosmalarz i rysownik, współzałożyciel Otwartej Pracowni.

Piotr Lutyńskiartysta wędrujący, malarz, performer, twórca instalacji, pomysłodawca Artbusu KR 736EJ, stacjonującego obecnie na Zabłociu przy Fabryce.

Marcin Gulisfotografik.

Artyści swój pokaz traktują jako imprezę o charakterze drzwi otwartych, niekoniecznie jest to wernisaż. Chodzi o nawiązanie kontaktu z pojedynczym odbiorcą, który rzeczywiście jest zainteresowany tematem. Jest tu czas na rozmowy o sztuce, a nie ma go dla anonimowego widza jak to się dzieje w tradycyjnej galerii sztuki. W pracowni planowane są kolejne pokazy, nie tylko prac własnych, ale także prac osób zaproszonych. Ciekawy pomysł!










niedziela, 23 stycznia 2011

Grzegorz Ziemiański o Nowej Hucie


A dziś fotografik i fotoreporter Grzegorz Ziemiański opowiada o swojej fascynacji Nową Hutą:


Fotografia u mnie tak na prawdę zaczęła się jakieś 10 lat temu. Mniej więcej wtedy, gdy całe śródmieście Krakowa zbliżało się do punktu kulminacyjnego w swoim stereotypie "morderczej Nowej Huty". Sięgając daleko wstecz, jak każdy dzieciak urodzony i wychowany w Nowej Hucie przesiadywałem na podwórkach, kopałem w piłkę, odkrywałem coraz dalsze (głębsze i wyższe także) zakątki mojej okolicy. Oprócz zwykłych zaczepek nigdy nic się tak na prawdę nie działo. Nikt nikomu kosy pod żebro nie pchał. Jeśli już były jakieś bójki to zawsze honorowo, na pięści, do pierwszej krwi. Dostałeś w twarz i sprawa była raz na zawsze zakończona. Dawny stereotyp z czasów brygad Służby Polsce był ledwie wygodnym hasełkiem, aby coś o Nowej Hucie napisać. Wydarzyły się nieszczęścia i jak hieny pojawiły się media. Przodowała w tym chyba "Uwaga!" TVNu. Regularnie ekipy filmowe przyjeżdżały do nas szukając tanich sensacji i z wyolbrzymionych statystyk policyjnych czyniąc temat przewodni swojej ramówki. Skoro największy zaklinacz narodu - szklany ekran - twierdził, że w Hucie jest najgorszy element, to społeczeństwo łatwo powróciło do haseł znanych z lat pięćdziesiątych. Pamiętam do dziś film dokumentalny z 1997r pt. "Starsza siostra Krakowa" gdzie w 18 minucie i 40 sekundzie pan około czterdziestu lat w prochowcu, owinięty szalem, w ręku błyskający na pokaz jakimś tomikiem poezji uwłacza Hucie i jej mieszkańcom twierdząc, że powinno się ją "zrównać z powierzchnią, a na odzyskanej ziemi zasadzić lasy i przedłużyć Puszczę Niepołomicką". Od tego czasu tak dla mnie właśnie jawi się rdzenny mieszkaniec Krakowa-Śródmieścia. "Ą-Ę", muchy w nosie z wiedzą otaczającego go świata zaczerpniętą tylko ze stron prasy codziennej czytanej w zaciszu Noworola z widoczkiem na Mariacki.


Po tym przydługim wstępie, gdzie nakreśliłem ogólny dla mnie wówczas stan emocjonalny przejdę może do fotografii.

W pewnym momencie postanowiłem sprzedać co miałem wartościowego i kupić sobie dobry aparat. Nie wiem skąd się wziął ten impuls. Mama twierdzi, że we mnie jest jakaś "dusza artysty" i zamiłowanie do radykalnych decyzji. Zatem kupiłem ten aparat i zacząłem fotografować. Oczywiście, że ze względu na to, co wszyscy dookoła twierdzili fotografowałem w kontrze do powszechnej opinii. Ja widziałem Nową Hutę piękną. Widziałem w niej wspaniałych ludzi i cudowne miejsca. Moje zdjęcia trywialne i proste powoli zaczynały się podobać. To tu, to tam ktoś pisał, że jest dobrze, żebym dalej pracował i coś z tego będzie. W dwa lata po zakończeniu studiów nadszedł czas podjęcia decyzji. Fotografia z hobby stawała się powoli moją obsesją. Porzuciłem dotychczasową pracę, gdzie dzielnie uczestniczyłem w "wyścigu szczurów", będąc wyżymanym w jednej z krakowskich agencji aktorsko-reklamowych w dość kabaretowy sposób (i już wszyscy wiedzą o kim mówię, ale reklamy im nie będę robił) i zatrudniłem się w laboratorium fotograficznym. Równocześnie zacząłem studium podyplomowe z fotografii na Politechnice Krakowskiej gdzie wykładał im.in Zbigniew Łagocki. Co się działo dalej - jest mi ciężko już porządkować chronologicznie, bo to było, jednym słowem, szaleństwo. Wspólnie z ówczesnym nowohuckim aktywistą, Maćkiem Twarogiem, stworzyliśmy najdynamiczniejszy portal nowohucki - Nowa Huta Non Stop. Rzeczywiście było "non stop" - po pracy leciałem, trzaskałem foty, na następny dzień wywoływałem, skanowałem i wysyłałem, a zaraz potem ludzie czytali. Wystartowałem wtedy też z pierwszym nowohuckim fotoblogiem. Nikt nie prowadził wówczas fotobloga, który na prawdę byłby poświęcony tylko tej dzielnicy. Maciek jako radny ciągle walczył o Hutę w magistracie - ja "łoiłem" na ulicy. Był to czas nowohuckich festiwali filmowych, święta Kopca Wandy, otwarcia i prężnego działania 1949 Club i wielu, wielu innych. Pojawiły się też moje wystawy, wygrałem kilka większych krakowskich konkursów fotograficznych i dostałem stypendium na Akademii Fotografii w Krakowie, gdzie rozpocząłem studia.


W czasie AF szaleństwo trwało nadal. Portal Nowa Huta Non Stop zakończył swoją działalność, ale ja znalazłem się na etacie w Dzienniku Polskim. Moim bezpośrednim przełożonym był Maciek Kwaśniewski - fan Nowej Huty. Znów z aparatem u szyi godziłem czas pomiędzy studiami i pracą fotoreportera. Po codziennych śródmiejskich "obsługach" starałem się jeszcze szukać czegoś "u siebie". Odwiedzałem ośrodki kultury, placówki edukacyjne, muzea, kluby i robiłem zdjęcia, a potem namawiałem przełożonego, żeby upchnął choćby z krótkim tekstem. Często się udawało i ludzie znów czytali.

Niedawno udało mi się dostać na warsztaty do londyńskiej Magnum Photos. Do kwalifikacji wysyłałem oczywiście zdjęcia z Nowej Huty. Nawiązałem kilka fajnych znajomości i nie zamierzam na tym poprzestawać. Niestety jest to dość trudne - takie wyjazdy są bardzo kosztowne. Nauczyłem się, że nie ma co liczyć na krakowski magistrat i jego wydział kultury. Dwa razy byłem żebrać - niech mnie jakoś dofinansują albo choć zwrócą za przeloty - przecież pojechałem promować Kraków, w szczególności Nową Hutę. Odesłali mnie z kwitkiem. Obecnie dostałem się na studia na Instytut Twórczej Fotografii w Opawie (Czechy), zarabiam na kolejny wyjazd do Magnum. Oczywiście, że chcę pokazać Hutę! Moja fotografia już zawsze pozostanie narzędziem w walce o większy cel, bo czuję podskórnie, że tytuły gazet czekają tylko na to, aby przestano im patrzeć na ręce i powrócą do jakże chwytliwego "Morderstwo w Nowej Hucie".


Prawa autorskie: Grzegorz Ziemiański
Fotografie przedstawiają wspólnotę Ojców Cystersów na terenie różnych placówek w całej Polsce.

piątek, 21 stycznia 2011

Agnieszka Zamojska-King FR A G MEN TY

Zapraszam do obejrzenia wystawy fotograficznej Agnieszki Zamojskiej - King w Fundacji Magazyn Kultury. Kolanko no 6. Kraków Józefa 17. Bardzo zmysłowa i interesująca fotografia. Gorąco polecam.

Zdjęcia z wernisażu:



















Prawa autorskie należą do autorki.

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Cecylia Malik Koncert



W piątek 21 stycznia o godz. 18:00 w Galerii Zderzak w Krakowie wernisaż wystawy pt. "Koncert". Malarstwo Cecylii Malik. Ale projekt ten to coś więcej niż obrazy. Powstał bowiem z inspiracji pewną osobą - panem Janem - bezdomnym sąsiadem artystki i jego skarbami (przeróżnymi przedmiotami niewiadomego pochodzenia). Cecylia Malik nawiązała z nim kontakt. U niego w ogródku odbył się tytułowy koncert. Na zardzewiałych fragmentach metalu zagrała Teresa Malik, a rytmy zaczerpnęła z odnalezionych partytur graficznych Treatise'a Corneliusa Cardewa.



Na wystawie cykl obrazów ukazujących przedmioty Pana Żula w różnych konfiguracjach wizualnych. Dodatkowo można będzie posłuchać utworów muzycznych Teresy Malik oraz obejrzeć dwa filmy: z wystawy z 2009 r. i z owego słynnego koncertu.



Finisaż wystawy:
Koncert perkusyjny Teresy Malik – 16 lutego 2011, g. 18, Galeria Zderzak

W wystawie biorą udział: Cecylia Malik – obrazy, zdjęcia; Teresa Malik – muzyka; Piotr Pawlus – operator; Piotr Madej – realizacja dźwięku.


Supernova. Rekonstrukcja ... o spektaklu...












niedziela, 16 stycznia 2011

Supernova. Rekonstrukcja

W ŁAŹNI NOWEJ wydarzenie teatralne: SUPERNOWA. REAKTYWACJA - znakomite przedstawienie ważne dla każdego, kto dostrzega zagrożenia naszej nieokiełznanej cywilizacji. Dylematy współczesnego człowieka i oswojenie własnej apokalipsy – tak reżyser spektaklu SUPERNOWA. REAKTYWACJA – Marcin Wierzchowski - w krótkich słowach podsumowuje przesłanie utworu.

Sztuka toczy się na dwóch płaszczyznach (w rozumieniu dwóch czasoprzestrzeni) – bo i na dwóch piętrach, i w dwóch odległych o stulecia epokach ludzkości. Pierwsza część rozgrywa się w podziemiach teatru w roku 3209. Tam powstało muzeum naszych czasów, gdzie aktorzy próbują zrekonstruować (druga część tytułu - Rekonstrukcja) prawdę o XXI wieku. Z punktu ludzi z przyszłości teraźniejszość pokazywana w muzeum jest kuriozalna i karykaturalna. Świat cierpienia, zniewolenia społeczno-kulturowego, niekończącego się gromadzenia dóbr zapowiadają złowieszczo rychły koniec cywilizacji w takiej postaci. Apokalipsa ma zdarzyć się w 2012 roku. Z resztek odtworzonej wiedzy o Nowej Hucie AD 2011 dowiadujemy się, że zagładę przetrwali jedynie artyści, niektórzy naukowcy i bezdomni. Ocalała też tajemnicza, polimerowa walizka ze zdjęciami przedstawiającymi zwykłych ludzi, którzy odeszli. Po korytarzach piwnicznych widzowie mają swobodę uczestnictwa osobistego w poszczególnych instalacjach, interakcjach z aktorami czy po prostu poruszania się po przestrzeni muzeum wedle swojego uznania. Fascynujący zabieg artystyczny, a wszystko w atmosferze dziwności i tajemnicy.

W drugiej części spektaklu Anna Weiss (genialna kreacja Marty Waldery) odtwarza historie życia ludzi stąd. Nowohucka Księga Umarłych. Przed oczami publiczności w skąpej scenografii, z towarzyszeniem melicznych dźwięków, złowrogich obrazów i dramatów osobistych dokonuje się antycypacja katastrofy. Oszalałe czasy budzą w ludziach szalone demony, kończy się źle dla każdej z postaci w inny sposób. Oni chcą ocalenia, nie chcą zniknąć bez śladu, pragną coś pozostawić, z czymś ważnym się zmierzyć. Ale zagłada następuje. Tylko Nowohucka Księga Umarłych przetrwa (nota bene prawdziwy projekt społeczny o ludziach z Nowej Huty)…

Duże brawa także dla aktorów: Tadeusza Ratuszniaka, Karoliny Sokołowskiej, Jakuba Kotyńskiego, Anny Kłos – Kleszczewskiej.

A reżyseria i scenariusz Marcina Wierzchowskiego to majstersztyk. Tematyka i wyobraźnia twórcy sztuki budzą duży szacunek i zachwyt. Kapitalna rzecz. Gorąco polecam.



c.d.n.