Jestem autorem bloga Strefa Kreatywna i dlatego najbardziej interesuje mnie tworzenie. Jak powstaje dzieło, które zyskuje nowe, odrębne życie? To takie niewinne pytanie na początek. Pierwsze pytanie jest najtrudniejsze.
Pierwsza odpowiedź też jest najtrudniejsza. Czuję tutaj duży opór materiału [śmiech]. Pisanie jest dla mnie czymś oczywistym. Od bardzo dawna jest sposobem, że tak powiem, urefleksyjniania życia, radzenie sobie z nim. Po części moja biografia jest moją bibliografią. Tzn. jeżeli przypominam sobie przeszłość, to kojarzy mi się ona z książką, którą wtedy pisałem albo opublikowałem. To znaczy, że te książki, których jest całkiem sporo z rozmaitych względów - tworzą taki ślad. To jest coś, co za sobą zostawiam i coś, do czego czasem mniej lub bardziej się odnoszę. Bo nie lubię swoich książek w ogólności.
Nie?
W momencie, gdy mają w maszynopisie pierwszych czytelników zaczynają się ode mnie oddzielać, a gdy przyjmują postać książki stają się rzeczą obcą, ode mnie niezależną, wiodą swój własny żywot. I nie ma siły, która by mnie zmusiła do lektury całości, najwyżej fragmentów, gdy jest to przymus publiczny.
W takim razie nasuwa się pytanie, gdy ta książka już powstanie, a ty tracisz z nią kontakt, co sobie myślisz widząc, że budzi ona określone reakcje.
Staram się wsłuchiwać w te reakcje, i jestem zadziwiony.
Myślisz, że to jest bicie piany?
No, różnie bywa. Są różne teorie, jeśli chodzi o opinie krytyczne, głosy, recenzje itd. Te słynne cyniczne zawołania Skamandrytów: Nie ważne czy dobrze, czy źle, ważne żeby długo lub krótko i z nazwiskiem. Ja bym powiedział, że są teksty-reakcje rozumiejące i nierozumiejące, niezależnie od tego, czy są pochwalne, czy też nie. Mała pochwalna notka w jakimś tygodniku wygląda tak, że moim zdaniem jest w ogóle mowa o innej książce. Dla przykładu pewna poczytna gazeta niedawno opublikowała dużą recenzję Da capo, w której przeczytałem, że książka kończy się happy endem. Ja w ogóle nie przewidziałem takiego scenariusza lekturowego. Wyobrażam sobie, że taki powrót do domu rodzinnego to nie jest rzeczywisty obraz pojednania z ojcem i tu nie zaczyna się sielanka. Nie wpadłbym na to. Ok. Zdaję sobie sprawę, że nie ma odczytań słusznych, prawidłowych i błędnych, mylnych, jednak bywają bardziej lub mnie odklejone. I to jest życie książki. To już przestaje być moje.
Ta książka jest częścią tryptyku, może nawet czegoś większego. Ale mimo wszystko jest napisana innym językiem. Ja ją traktuję dość oddzielnie. Wydaje mi się, że w swojej formie jest bardzo spójna, od początku do końca. Co ty o tym sądzisz?
Może w tym sensie, że doskonalę swój warsztat (że posłużę się sloganem). To znaczy pisząc książki w coraz większym stopniu je planuję. Na przykład Przymierzalnię, która poprzedza ten cykl, traktuję jako ostatnią przymiarkę do dobrze zrobionej powieści – wtedy improwizowałem. Trochę free jazzowo, nie wiedziałem wówczas w jakie rejony mnie to zaprowadzi, starałem się to utrzymać w jednolitej tonacji. Nieludzką komedię już w większym stopniu zaplanowałem, miałem zrąb fabuły, jednak nie zmienia to faktu, iż pierwsze rozdziały są swobodne, gawędziarskie, dość luźno wiążące się z głównym tematem. Tutaj szkielet fabularny był oczywiście od początku zaplanowany. A poza tym, mówisz, że jest trochę inna. Rzeczywiście mam taką ambicję, żeby każda z powieści tego cyklu była trochę inna. Konstrukcyjnie, stylistycznie i tematycznie. Wytłumaczenie jest proste, prosty wybieg antybalzakowski, to wszystko pisane jest w pierwszej osobie, każdy z tych narratorów ma inny bagaż doświadczeń, inne myśli i opowiada innym językiem. Próbuję się w to wczuć i z tej perspektywy przedstawić jego świat, tak więc każda historia musi być trochę inna, inaczej zrobiona.
Widać to szczególnie, gdy porównamy braci w obu powieściach; oni reprezentują zupełnie inne światy, inne myślenie, prawda?
I tak jest. Istnieje nierozstrzygnięty, a może nierozstrzygalny spór, ile naszych cech, poglądów, na ile nasz charakter jest rzeczą uwarunkowaną kulturowo, a na ile przypisaną, zaprogramowaną, wrodzoną. Ale jest tak, że ludzie, którzy wyrastają w tych samych okolicznościach, w tym samym piekiełku domowym w tym przypadku zupełnie inaczej mogą reagować. Pisząc Nieludzką komedię już planowałem następną część, dlatego Emil, kiedy tylko natrafia na temat rodziców, domu rodzinnego, dzieciństwa, ostentacyjnie przerywa swą opowieść, zbywa ją milczeniem, mówi - mniejsza o to, to nieważne - robi miejsce na opowieść Kamila. Zaparł się tego i wyparł to, co Kamil stara się przepracować w swojej opowieści.
Bardzo podoba mi się szczerość w Da capo. Bohater robi swoisty coming out swoich emocji, mówi po kolei jak jest. Mamy do czynienia z rozrachunkiem z własną seksualnością, nazwaniem emocji po imieniu, określeniem słabości. Jest to także krucjata jakiej dopuszcza się bohater, krucjata na polskim społeczeństwie. Bohater rozprawia się z „polaczkowością”, z udawaniem, grą pozorów. Może faktycznie czas powiedzieć - dosyć tego udawania. Kamil poszukuje swojej wartości i próbuje się zdefiniować na nowo. Czy to, co mówię jest nadinterpretacją, moją fantazją?
To nie jest twoja fantazja. Ale nie traktuję tej książki jako rozprawy z polskością. Każda kultura ma swoje ograniczające schematy, normy, nakazy, zakazy i sfery tabu. Powiedzmy, że u nas jest to specyficznie zaprawione konserwatyzmem i zaściankowym katolicyzmem. I rzeczywiście wątki krytyki tego rodzaju mentalności można z łatwością odnaleźć w tej powieści. Natomiast w większym stopniu interesował mnie bardziej uniwersalny mechanizm kształtowania człowieka. Są pewne sfery tabu, a ja mam taką ambicję, by je przełamywać, tak rozumiem po trosze rolę literatury, która jest w stanie nam, czytelnikom, czynić dostępnym coś, co wymyka się innym sposobom porządkowania, opisywania rzeczywistości.
Twoja książka rozprawia się z pewnym wspólnym doświadczeniem pokoleniowym. Problemy bohatera wynikają z jego układu rodzinnego. Kiedyś archetyp ojca wyglądał inaczej niż dziś (wtedy surowy i niedostępny). To pociągało za sobą określone problemy. Ale okazuje się, że nie są to jednostkowe przypadki, lecz mamy do czynienia z ewidentną prawidłowością.
Tak, mam taką intuicję, że wychowywaliśmy się, dorastaliśmy na przełomie dwóch różnych ustrojów politycznych, ale też dwóch różnych epok. Na to nałożyły się rozmaite przemiany obyczajowe, rewolucja technologiczna itd., w związku z czym dla mnie, moje wspomnienia z blokowiska – wychowywałem się w Nowej Hucie – to przebłyski z zupełnie innego świata, który transformacja zmiotła z powierzchni ziemi. Za tym idzie też przemiana pewnych modeli wychowania, na ogół nie chowa się dzieci tak, jak to się robiło kiedyś. Jeśli chodzi o wspólnotę pokoleniową, to – myślę - coś jest na rzeczy, to nie jest tylko wspólnota grypsu, przekleństw, bo jednak zmieniają się okoliczności, determinacje społeczne, kulturowe, a one maja na nas duży wpływ.
Czyli wspólnota psychologiczna.
Tak. Wspólnota psychologiczna.
Teraz chwil kilka poświęćmy formie Twojej powieści. Da capo to książka kunsztownie napisana. Gry słów, żonglerka nazwiskami, zabawa w skojarzenia, melanż metafor. Jest to immanentna cecha twojego pisarstwa. Ty lubisz zaskakiwać, zaciekawiać, prowokować, wprowadzać twist.
Może w tym jest trochę pisarskiej kokieterii, tak jak to przedstawiasz. Literatura przede wszystkim jest rodzajem gry, to znaczy niekoniecznie zabawy, ale gry, która zakłada całkiem serio uczestnictwo w świecie. Tak jak inne nasze gry, towarzyskie i rozmaite inne. Zresztą ja dochodziłem do świata od strony literatury. Zaczynałem od poezji. Bawiłem się bardzo odjechanymi, odklejonymi obrazami. Słowami, które wyzbywały się znaczenia.
Czyżby poezja konkretna???
Nie. Raczej mówiono przy tej okazji o nadrealizmie, postmodernizmie, o grach tekstowych, więc ja przychodzę od strony zabawy słowem.
Czyli to znaczy, że ty żyjesz w literaturze, może ciebie nie ma tu i teraz, a jesteś w książce. Co o tym sądzisz?
Ja żyje na starym Podgórzu. [Śmiech]. To jest standardowe pytanie. „Jak to się dzieje, że ty nie świrujesz, jak ty możesz funkcjonować w ten sposób, że piszesz o książkach, gadasz o książkach do studentów, wymądrzasz się o nich w telewizji?”
Nie postawiłbym tak odważnej tezy ( ...że świrujesz). [mój uśmiech]
Ale wiesz, powiedziałem, że to jest bardzo poważna gra. Powiedziałbym po pierwsze (na odwal się), że mam z tego fun. A po drugie znowu bardziej górnolotnie, wszyscy żyjemy trochę w fikcjach – rozmaitych… tożsamościowych i innych, i tworzenie fikcji, ale też czytanie książek jest taką próbą poznawania ich granic, negocjowania, badania ich wytrzymałości. Dlatego interesują mnie ekstrema, sytuacje skrajne, bohaterowie leciutko przerysowani, może radykalni.
Czy to znaczy, że przekroczyłeś granicę kreśląc tego bohatera?
Mam nadzieję, że balansuję na granicy. Mówisz o granicy w liczbie pojedynczej, a my żyjemy w przestrzeni złożonej z samych granic. Chodzi o to, by uświadamiać ich przekraczanie. Nawet teraz, rozmawiając sobie sympatycznie, cały czas balansujemy na wielu granicach, zażyłości, wiesz, i innych, każda sytuacja jest transgresyjna, rozmawiamy, tańczymy na linie i tak dalej…
Dziękuję Ci serdecznie. Na koniec jeszcze dwa słowa do odbiorców tego bloga, aby zachęcić ich do przeczytania Twojej książki.
Ja bym powiedział, parafrazując slogan psychoanalityczny, że Da capo to rzecz o rodzinie jako źródle cierpień. Czyli rodzina nas ogranicza - ale i tworzy. Daje przestrzeń wyboru, wolności, jakkolwiek to nazwać. Nic nie jest proste. Dlatego zamiast prostych cięć wybieram pracę powolną i uważną w tej zawikłanej materii.
http://franczak.wydawnictwoliterackie.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz