piątek, 29 czerwca 2012

Bartolomeo Koczenasz - Legendarna Barcelona



Bar Barcelona – jak sądzą niektóry – była kiedyś twierdzą alternatywnej myśli intelektualnej Krakowa. Bartolomeo Koczenasz (fotograf, podróżnik, artysta) natknął się swego czasu na wiersz Adama Ziemianina, panowie spotkali się na Kazimierzu, poznali swoje historie i zrodził się pomysł, by Barcelonę wskrzesić w ten „nieszablonowy” sposób (nota bene przy malowaniu muralu nie używano szablonów). Okazuje się, że są ludzie, w których te historie o chwilach spędzonych w Barcelonie są nadal żywe.

Bartolomeo opowiada: „Usunięto budynek, bo nie pasował do reszty. Popatrzmy, minęły trzy lata i co się zmieniło? Pojawia się pytanie, czy to, co jest tu teraz wygląda lepiej niż to, co było tu kiedyś? Kawał blachy i generalnie syf. A ja chcę zwrócić uwagę, że były kiedyś miejsca, do których przychodzili ludzie nie po to, by się napić, zjeść, ale przede wszystkim by spotkać inne osoby. Czyli to towarzystwo było najważniejsze. Barcelona to ludzie, Wojtek Bellon, Gizela, Zbyszek, Andrzej, obecny prezydent Krakowa tam bywał, gdy studiował prawo, Antoni Potoczek z Klubu pod Gruszką, władze teatrów.”





Bartolomeo Koczenasz


Tu w tym miejscu znajdował się legendarny Bar Barcelona.

środa, 27 czerwca 2012

KinoreAKTYWACJA Artur Wabik i Rafał Stanowski


Performance w dawnym kinie Atlantic miał zwrócić uwagę na odchodzący świat starych studyjnych kin, miejsc ongiś budzących pozytywne emocje i kształtujących gusta głodnego kultury widza. Dziś wyssane zostały z rzeczywistości, zastąpiły je markety i punkty handlowe. Zamiast kina mamy więc rozrywkę na dużym ekranie, w multipleksach, a najlepiej w 3D i na ruchomych fotelach. Kino Atlantic stało się klubem fitness. Pokazano film, w którym o fenomenie kina opowiadają twórcy krakowskich kin studyjnych. Pokaz miał miejsce w trakcie meczów squasha, odbijająca się piłka zdominowała przekaz i zakłóciła dźwięk. Bo Atlantic to teraz nie jest najlepsze miejsce do wyświetlania ruchomych obrazków.









Artur Wabik (na zdjęciu powyżej) artysta, kurator, publicysta, badacz popkultury. Wydawca komiksu i literatury fantastycznej. Od końca lat dziewięćdziesiątych związany ze street artem, autor murali i instalacji w przestrzeni publicznej. Był pomysłodawcą i kuratorem trzech edycji (2003, 2004 i 2010) interdyscyplinarnego projektu artystycznego Komiks na Ścianach, będącego spotkaniem estetyk komiksu i graffiti. Od 2003 jest redaktorem naczelnym wydawnictwa Atropos, które specjalizuje się w edycji komiksów oraz ilustrowanych albumów o charakterze kolekcjonerskim. Publikuje teksty o popkulturze na łamach prasy, m.in. w interdyscyplinarnym kwartalniku Autoportret. Pismo o dobrej przestrzeni wydawanym przez Małopolski Instytut Kultury w Krakowie. W latach 2010-2011 prowadził w Krakowie, w poprzemysłowym budynku na terenie dawnej fabryki Miraculum (przy ulicy Zabłocie 23) galerię sztuki współczesnej.


Rafał Stanowski – dziennikarz i publicysta specjalizujący się tematyce filmowej oraz grach komputerowych. Kierownik działu kultury Dziennika Polskiego, na łamach którego od dekady zajmuje się opisywaniem kultury ze szczególnym uwzględnieniem wydarzeń z Krakowa. Publikował także w Red Bulletinie, Gazecie Krakowskiej, Prime Magazine oraz w serwisach internetowych Onet i Portal Filmowy. Współpracował z telewizjami TVN, TVP (prowadził program Tuba w TVP3 Kraków) i Superstacja. Wykładowca Wydziału Humanistycznego Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Twórca i administrator grupy Kocham kino na Facebooku. Dyrektor Programowy Europejskiego Festiwalu Gier Digital Dragons, współpracownik Festiwalu Kina Niezależnego Off Plus Camera. Entuzjasta street artu oraz graffiti, których opisywaniem zajmuje się w swoich działaniach dziennikarskich i publicystycznych.





czwartek, 14 czerwca 2012

Oczyszczająca moc świni. Mateusz Okoński



Jak to się stało, że Twoja rzeźba (PURYFIKACJA) stała się częścią ArtBoomu?

Do współpracy zaprosiła mnie kuratorka Aneta Rostkowska, która znała wcześniej moją pracę. Wojtek Szymański napisał dobrą recenzję do „Obiegu”, a profesor Hussakowska-Szyszko, guru historii sztuki współczesnej, powiedziała w radiu, że ta rzeźba powinna wrócić. Wtedy zaczęła się dyskusja historyków sztuki, i pomysł, by ta rzeźba powróciła. Ja to traktowałem trochę z przymrużeniem oka. Miło oczywiście, jeśli Twoja praca się podoba, ale nie dowierzałem, że rzeźba powróci. Cóż, jak widzimy to jest przykład rzeźby przepracowanej. Była makieta, rzeźba wraca, po dwóch latach przepracowania. Jak z nią będzie? Zobaczymy.




Kiedy narodził się ten pomysł. Jaka jest historia tego projektu, od pomysłu do realizacji.

Historia jest dość skomplikowana. Ten projekt powstał jako mój dyplom w 2009 roku, kończyłem wydział rzeźby na Akademii. Wtedy pracowałem równocześnie nad przestrzenią publiczną, nad Zbiornikiem Kultury, to był czwarty rok mojego działania w przestrzeni publicznej. Wtedy postanowiłem, że pierwszy raz zrobię akademicki projekt. Ironiczny, cyniczny projekt, który miał wówczas dopiec wszystkim - profesorom ASP, Krakowowi w samej swojej formie, bo to jest forma realistyczna, a z drugiej strony ona dosyć przewrotna. A ta przewrotność w kontekście tego miejsca jest najważniejsza. Bo powiedziałem tak: „Albo świnia stanie tutaj (Studnia Wanda przy Moście Powstańców Śląskich), albo na moim grobie.” Bo ja nie ukrywam, że jestem świnią. Nie mam z tym żadnego problemu, zresztą był kiedyś taki tekst Wojtka Szymańskiego o tym, że jestem świnią - „Ta świnia, Okoński” - więc nie ukrywam tego. Wydaje mi się, że każdy z nas ma cechy tego biednego stworzenia. I o to też głównie w tym projekcie chodzi.  





Pomówmy o stronie merytorycznej. Wymieńmy te kilka elementów prowokacyjnych, w jakim sensie miał to być protest. Kogo chciałeś zdenerwować i czym?

Gdy przygotowywałem dyplom, na Akademii kupiłem 5,5 tonowy blok marmuru białego, który jest marzeniem każdego rzeźbiarza. Ja, który zajmowałem się sztuką współczesną, i w zasadzie byłem pogardzany przez swoich profesorów akademickich, chciałem zrobić dyplom z marmuru.




Byłeś odmieńcem u siebie na roku?

Tak, tak, tak. Ja i Łukasz Surowiec byliśmy jedynymi odmieńcami u nas na roku. Nas ciągle nie było na uczelni, bo cały czas robiliśmy jakieś akcje. I wtedy pomyślałem sobie, aby skończyć Akademię, ale zrobić to z takim przytupem marmurowym, akademickim, a zarazem cynicznym, doprowadzając przy okazji wszystkich do szału. Tak więc kontekst był najpierw kontekstem Akademii, ale wtedy ostatecznie z powodu stanu powodziowego nie dostałem pozwolenia, by zrobić to w marmurze. Więc marmur został. Okazało się też, że teraz rzeźba też nie może być wykonana z marmuru, gdyż marmur jest zbyt słaby, by przetrwać powódź. Zatem mamy zbrojoną, białą świnię z pyłu marmurowego, świnia musi wytrzymać uderzenie fali czy przepływającego drzewa.
Kolejny kontekst to PURYFIKACJA, oczyszczenie. Profesorowi uznali, że jest to podkładanie im świni. Ale wynikało to z obserwacji, że w Krakowie stawia się same pomniki, ludzie w wieku pięćdziesięciu, sześćdziesięciu lat przyzwyczajeni są wyłącznie do rzeźby kommemoratywnej. Monumentalnej i patetycznej. Dla moich profesorów ta rzeźba była profanacją. Umieszczenie tej rzeźby w przestrzeni publicznej, szczególnie w tym miejscu, odbierane było przez moich profesorów jednoznacznie. Plac Bohaterów Getta, Kazimierz. To była swego rodzaju gra. Świnia ma wyciągać na wierzch świńskie zachowania. Bo w przestrzeni publicznej rzeźba zostaje sama. Spacerujesz bulwarem nad Wisłą i widzisz coś takiego. To nie jest płonący stos, to jest martwe zwierzę. Leżące na belkach. I teraz zastanawiasz się o co właściwie chodzi. Nie ważne kto to zrobił, lecz ważne, że w spacerowiczach rodzi się pytanie: „o co tu chodzi”. A konteksty (tj lokalizacja) nie zostały wybrane przypadkowo. Faktycznie mamy Kazimierz, Pl. Bohaterów Getta, Wisła, Wanda, Cricot naprzeciwko i w końcu galerię handlową, która jest dawną rzeźnią miejską, tutaj niedaleko jest odpływ, którym kiedyś spuszczano krew do Wisły. Zatem jest wielość kontekstów, jak my to zinterpretujemy - zależy od nas. Żegnamy się ze świnią, oczyszczamy się z czegoś. Czy uznamy, że Polacy to świnie, czy że kto inny to świnia - zależy od nas samych.




Czyli ty ustawiasz granicę. Oczyszczamy się i przychodzi nowy okres, okres zmiany.

Mam taką nadzieję. Bo młodzi ludzie nie robili żadnej afery. Prasa też była zachwycona, zachwycona poetyckością, bo mamy tu przepływające fale, obmywające świnię na studni Wanda, nie doszukiwano się głębszych podtekstów, i pomyślałem sobie, że może to nie budzi już takich emocji. Jednakże teraz plastyk miejski uznał, że jest to rzeźba antysemicka. Oświadczam, że antysemitą absolutnie nie jestem, wręcz przeciwnie. Mam nadzieję, że dzięki świni pozbędziemy się tej skorupy, nauczymy się normalnie podchodzić do rzeźby – to A, a B – że pozbędziemy się sakralizowania każdej przestrzeni w mieście. Bo nie każda rzeźba musi być sakralna lub kommemoratywna, nie róbmy z miasta parku pomników narodowych i grobów.



A co masz do powiedzenia oponentom, którzy twierdzą, że nie wolno ingerować w historyczny charakter tkanki miejskiej? Wszelkie zaburzenia i rewolucyjne podejście postrzegają jako zagrożenie. Jak ich uciszyć, udobruchać lub przekonać, bo - umówmy się - jest mocny nurt protestów.

Tak jak i bardzo mocny zaczyna być nurt w Wiśle (akurat w tej chwili leje jak z cebra i rzeka podnosi się). Wiem jedno. Przygotowując się do pracy w przestrzeni publicznej poznałem myślenie Krakowian. W przypadku rzeźby publicznej w Krakowie, trzeba powiedzieć, że przedstawia się to jako ciężka walka. To jest mechanizm odwieczny. Jesteśmy bardzo konserwatywni, nieugięci i nieprzejednani, dopiero po jakimś czasie odpuszczamy. Tak jak było z głową Mitoraja. Pamiętamy te liczne protesty wokół tej nieszczęsnej rzeźby, która nota bene nie jest jakaś specjalna. Ale wyobraźmy sobie, że chcemy ją zabrać. Krzyk byłby niesamowity. No a tutaj rozstrzygająca będzie Wisła (Śmiech). Ona zabierze świnię i rzeźba dołączy do biskupa Rajkowskiej (zatopiona u ujścia Wilgi) albo i nie.



Czy chcesz, żeby z tej akcji coś wynikało? Żeby rzeźba została zauważona, bo to w końcu duży festiwal. A może chcesz zamknąć ten temat?

Pewnie dyskusja będzie się toczyła. Jeśli pojawią się protesty, to trzeba będzie prowadzić rozmowy, a może nawet zastanawiać się nad usunięciem rzeźby. Co prawda to nie leży już w mojej gestii, ja jako artysta chciałbym, by ona została. Bo trzeci raz już tego nie będę znosił! (Śmiech)

A czy skandal leży w Twojej naturze?

Nie. Dlatego nie robimy skandalu od początku. Skandal jest czasami potrzebny jako reklama, ale uważam, że to nie jest obowiązkowe. Rzeźba wymaga zobaczenia, a nie artykułów. A przestrzeń publiczna nie jest przestrzenią galeryjną, gdzie łatwo zrobić skandal. Ta rzeźba jest poetycko smutna. Ja tu raczej widzę Krakowski patos, procesyjność, obkładanie się tradycjami, stos ofiarny, skoki Wandy do Wisły. Zawsze mówię, że rzeźba potrzebuje oddechu, a nie skandalu. Generalnie świnia to biedne zwierzątko. W mitologi chińskiej, świnia ofiarowała się człowiekowi. Tu jest wiele wieloznaczności, a brak kontrowersji.



A kontekst wodny? Jak to widzisz?

Oczywiście „panta rhei.” Upływ czasu. To jest też oczyszczenie. Wisła sama się oczyściła. Wisła oczyszcza świnię, ale też może zmieść świnię, jeśli nurt będzie mocny. I funkcja wody. Woda obmywa i oczyszcza.
A tak w ogóle to dziwię się, że taką melodramatyczną rzeźbę wyprodukowałem. Niektórzy prognozują, że to może stać się Krakowską palmą. Wiesz, jakie miasto taka palma. (Śmiech). Zachęcam do podpływania i robienia sobie zdjęć ze świnią. To nie jest pomnik, to jest rzeźba, można na niej siadać, byle tylko nie zniszczyć.  


środa, 13 czerwca 2012

Andrzej Wróblewski - wyjątkowa formuła malarstwa figuratywnego

W ramach "Galerii żywej" Muzeum Narodowe w Krakowie prezentuje prace Andrzeja Wróblewskiego. Poniżej krótki biogram artysty, cytuję za artinfo.


Andrzej Wróblewski - urodził się w 1927 r. w Wilnie, był synem profesora prawa i artystki-grafika. W latach 1945 -1952 studiował malarstwo w ASP w Krakowie oraz historię sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Od 1946 brał udział w wystawach, od roku 1948 zajmował się także publicystyką, głównie z dziedziny sztuki. W latach 1950 - 54 pełnił funkcje asystenta w krakowskiej ASP w pracowniach m.in. prof. Radnickiego i prof. Rudzkiej-Cybisowej. Zmarł 23 marca 1957 na samotnej wycieczce w Tatrach.   











wtorek, 12 czerwca 2012

Aleksander Rodczenko. Eksperyment jest naszym obowiązkiem

Zdecydowałem się pokazać kilka fotomontaży Aleksandra Rodczenki. Konstruktywizm fotograficzny stosowany przez niego sprawia, że prace te są szczególnie nowatorskie i dalece wyprzedzały swoje czasy. Technikę kolażu Rodczenko stosował namiętnie w projektach okładek książek i czasopism. Odrzucił obwoluty, sam rysował czcionki w różnych konfiguracjach - po przekątnej i z góry na dół - używał mocnych i kontrastowych kolorów. Jak twierdził - fotomontaż to przyszłość - i niewiele się pomylił. Wystarczy spojrzeć na dzisiejsze projekty graficzne. 


Lila Brik - radziecka rzeźbiarka i reżyserka filmowa, 
żona wydawcy czasopism "LEF" i "Nowyj LEF" Osipa Brika
oraz miłość Włodzimierza Majakowskiego, pisała: "Kiedy powiedziałam Osipowi, że Majakowski i ja zakochaliśmy się w sobie, cała nasza trójka zadecydowała nigdy się od siebie nie oddzielać"
 Animatorka życia środowiska artystycznego skupionego wokół rosyjskiej awangardy. 





 Aleksander Rodczenko - Autokarykatura, 1922

Okładka książki Ilji Erenburga - Materializacija fantastiki

Okładka książki Włodzimierza Majakowskiego 
Razgowar s finispiektorom o poezii, 1926

piątek, 8 czerwca 2012

Grażyna Smalej. Właściwość wody

W Mostowa ArtCafe spotykam się z Grażyną Smalej. Od dawna chciałem przeprowadzić rozmowę z artystką o jej obrazach. Okazja przydarza się u progu lata. Jeszcze do połowy czerwca można oglądać jej niezwykłe obrazy w tymże miejscu. 

Grażyna Smalej jest absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Dyplom w 2001 r. w pracowni prof. Jacka Waltosia. Laureatka wielu nagród i stypendiów. Wystawa w Mostowa ArtCafe jest jej dziewiątą wystawą indywidualną.  




WYWIAD

Rafał Małecki: Znajdujemy się w Mostowa ArtCafe w otoczeniu Twoich obrazów. Do połowy czerwca można tu oglądać wystawę Twoich prac pod tytułem 1/500 s i dłużej. Skąd ten tytuł?

Grażyna Smalej: Jedna pięćsetna sekundy to czas jakiego potrzebuje mój aparat fotograficzny, przy dobrym nasłonecznieniu, aby zarejestrować obraz. Mniej więcej połowa prac na tej wystawie przedstawia te jedne pięćsetne sekund, które przeżyłam, a które, gdyby nie szybka migawka aparatu, umknęłyby mojemu oku. Tylko fotografia jest w stanie zatrzymać ten zmienny i ruchliwy żywioł jakim jest woda w formie, o jakiej zwykle nie mamy pojęcia. Fotografia w moim malarstwie odgrywa ważną rolę zarówno jako narzędzie, szkic i może przede wszystkim jako inspiracja, ponieważ doskonale uświadamia ulotność chwili, a upływ czasu jest ostatnio moją, można powiedzieć, obsesją. Dlatego też w tytule wskazuję na czas.
Druga część wystawy to najnowsze obrazy, w których nie opowiadam już o konkretnych miejscach, chwilach, akwenach i postaciach, ale przedstawiam na nich nieuporządkowaną naturę, wodę, drzewa, za pomocą przypadkowych plam i nanoszę w tą scenerię ludzkie postacie, które są rojowiskiem drobnych form, jak w „Rzece genów”, nagromadzeniem malutkich kończyn i głów. One są już poza czasem jednostkowego życia, obrazują nieskończoność relacji człowiek – natura. To jest właśnie to tytułowe „dłużej”.
Głównym motywem są kąpiące się postacie, często dzieci, czas zabawy, wakacji, prostych radości. Ciekawe dla mnie jest to, że pomimo tego ogólnego wrażenia pogodności, słyszę od widzów, że jest tu jakaś groza, że za chwilę wydarzy się coś złego. Usłyszałam też porównanie do atmosfery filmu „Piknik pod wiszącą skałą”. Coś w tym jest, biorąc pod uwagę wspomniany temat przemijania, choć wydaje mi się, że w każdym obrazie, nawet jeśli nie widzimy bezpośredniego odniesienia do dramatu, do śmierci, znajdziemy ją. Na przykład dzbanek z bukietem pięknych kwiatów może być również postrzegany jako obraz śmierci (kwiaty za chwilę zwiędną). To zależy od tego kto patrzy i jak dalece rozwinie swoją interpretację.



 Kąpiel XLIX 2011, 115 x 130



Kąpiel XXXIII 2010, 115 x 140

Moja pierwsza myśl po obejrzeniu obrazów była taka: Te obrazy, to próba zatrzymania uciekającego życia.

Świetnie!

W życiu artysty, właściwie w życiu każdego człowieka kwestie egzystencjalne to istotny temat. Normalny, myślący człowiek musi konfrontować się z problemem przemijania, uciekającego życia. Malowanie, zatrzymywanie odczuć artysty na obrazie, taka stopklatka jest próbą przeciwstawienia się temu stanowi rzeczy.

Dobrze wyczułeś ten temat. Pewnie dlatego, że jesteś już po trzydziestce i masz dziecko.  Macierzyństwo czy ojcostwo – obserwacja swojego dziecka jak rośnie każe ci myśleć o przemijaniu. Wcześniej ten temat był mi obcy. 

Kiedy dokładnie sobie to uświadomiłaś? Była jakaś cezura?

Gdy moja córeczka miała jakieś trzy miesiące, zauważyłam, że co dzień robi coraz to inne rzeczy, zmienia się z godziny na godzinę. Właśnie przestała uderzać się bezwiednie rączkami w głowę, zaczęła się uśmiechać, a wkrótce może usiądzie, stanie na nogi. Jutro będę tęsknić za nią taką, jaką była dzisiaj. Pomyślałam wtedy: każdą chwilę trzeba mocno przeżywać, napawać się nią. Bo to nie tylko moja córeczka się zmienia, ale ja też się zmieniam. Każdego dnia wszyscy w pewnym sensie umieramy. To jest nieuchronne, to przeświadczenie jest trudne do zaakceptowania i musimy jakoś sobie z tym radzić. Sztuka jest rodzajem terapii – pozwala nie tylko utrwalić minione chwile, ale też przeżyć je na nowo. Gdy po powrocie z jezior maluję w krakowskiej pracowni, a na zewnątrz siąpi, wtedy od nowa przeżywam to, co wydarzyło się latem. 


 Kąpiel XL 2011, 115 x 140



Kąpiel XXXVIII 2011, 115 x 140

Czy to oznacza, że osoby na obrazach są postaciami rzeczywistymi? Jak dalece malowanie konkretnych osób ma dla Ciebie znaczenie w kontekście upływu czasu?

Moje wyjście w plener polega na tym, że podczas wakacji spędzanych z rodziną, stoję na brzegu z aparatem i obserwuję taflę wody z pomostem, jak scenę. Pojawiają się na niej bawiący się moi bratankowie, siostrzenice. Refleksja nad tym jak co roku się zmieniają, dorastają, jak szybko mija czas dzieciństwa, była jedną z przyczyn powstania tych obrazów. Tak, to jest ważne kto jest na tych obrazach, zwłaszcza w tych wcześniejszych. Ale jest też sporo anonimowych bohaterów płócien, którzy zostali przeze mnie podglądnięci.
Ktoś mógłby powiedzieć, że wystarczy przecież zrobić dzieciom zdjęcia i wkleić do pamiątkowego albumu. Jednak nie chodzi wyłącznie o pamiątkę. Spośród tysięcy fotografii, wybieram te, które mają uniwersalny charakter, mają malarski potencjał, które nie są gotowymi udanymi fotografiami i pewnie jeszcze z wielu innych powodów do końca nie uświadomionych, kiedy po prostu pojawia się taka konieczność, muszę to namalować i koniec. 
Wydruk fotografii nie jest w stanie zastąpić powierzchni płótna, koloru i faktury farby. Żadna drukarka nie odtworzy tego co można uzyskać na powierzchni płótna za pomocą farb, nie mówiąc już o tym, że niektórych kolorów po prostu nie ma w drukarskiej palecie. Dotkliwie się o tym przekonuję za każdym razem kiedy wykonuję dokumentację prac.
Nie czuję się też fotorealistką. Fotorealizm polega na absolutnym zawierzeniu obrazowi fotograficznemu i wyzbyciu się właściwości własnego warsztatu, na dokładnym przemalowaniu. Ja tego nie robię. Maluję z fotografii, ale nie używam rzutnika. Samodzielnie analizuję zależności wizualne, jak układa się światło na wodzie, jak marszczy się jej tafla w perspektywie, jak faluje, jak układają się krople w plusku. Często zmieniam kompozycję, układam ją z kilku fotografii i przede wszystkim lubię jak pomyli mi się pędzel i ten przypadek w procesie uda się wykorzystać. Stosuję wiele warstw w tych obrazach, i przezroczyste, i kryjące i grube faktury. Szukam malarskich skrótów. Niemniej muszę jeszcze raz podkreślić, że fotografia jest niezastąpiona w dostarczaniu mi materiałów do pracy. Niedawno nabyłam aparat wodoszczelny, który ukazał mi nowe widoki. Na przykład obraz „Solina” jest na podstawie zdjęcia, które powstało kiedy aparat był do połowy zanurzony w wodzie. 



 Solina 2011, 81 x 100


Kąpielisko 2012, 75 x 100


Te obrazy są nostalgiczne, kojarzą mi się z dzieciństwem, chlapanie się po jeziorach było kiedyś na porządku dziennym. Często kąpałem się na wsi w dzikiej rzece. Gdy na to patrzę i zastanawiam się ile upłynęło czasu, to pojawia się myśl, że życie kiedyś było proste, a teraz biegnie ciągle do przodu, jakby nie potrafiło się już zatrzymać.

Nad jeziorami czas wakacji to czas zupełnie wyizolowany, gdzie świat wygląda tak, jak dwadzieścia czy sto lat temu. Niewiele się zmieniło. Jest jezioro, las, polna droga – Arkadia. Czas poza wszystkim. Półnagi człowiek, blisko natury.
Twoje skojarzenia podziela wiele osób. Myślę, że duże znaczenie ma tutaj właściwy polskiemu pejzażowi odcień, światło. Tego nie znajdziesz na intensywnie kolorowych pluskach Davida Hockneya, czy na obrazach amerykańskich fotorealistów malujących wodę (Eric Zenner, Alyssa Monks).

Czy malownie wody z czegoś wynika, czy stoi za tym jakaś filozofia?

Cykl kąpieli maluję od 2002 roku i nazwałam go „Samorozpuszczenie”. Samorozpuszczenie to uczucie jakiego doznaje człowiek w kontakcie z wodą, stapiając się z pierwotną materią. Ciało traci wagę, rozgrzane wcześniej upałem, doznaje ukojenia i rodzaju znieczulenia. Doznaje szczęścia. Ten moment szczęścia chciałam namalować. Od tego się zaczęło. Z czasem temat ewoluował i powstały prace znad krakowskiego Zakrzówka, w których przeskalowywałam postacie ludzkie w stosunku do natury. Przeważa na nich wielka połać wody, okalające skały i drobinki ludzkich postaci, które ją nieznacznie zmieniają. Ostatnie lata to był już ten etap, o którym mówimy. Dotarłam do tematu wody jako metafory upływającego czasu i Heraklitejskiego „wszystko płynie” czy „nie wejdziesz dwa razy do tej samej rzeki”. A poza samą filozofią wiele obrazów powstało z czysto malarskich powodów, bo woda jako zmienny i ruchliwy żywioł, będąca jednocześnie przezroczystą i lustrzaną daje milion przejawów piękna.

Cofnijmy się w przeszłość. Jak wyglądało twoje dojrzewanie twórcze od chwili, w której zaczęłaś zajmować się malarstwem? A przede wszystkim jak zaczęła się twoja przygoda z malarstwem?

Moje początki na polu twórczym nie były jakoś szczególnie spektakularne. Nie pochodzę z rodziny artystycznej i nie miałam w dzieciństwie intensywnych kontaktów ze sztuką. Raczej z naturą, bo wychowałam się na wsi. Wybór liceum plastycznego był raczej wyborem z ciekawości. Tam dopiero okazało, że mam dużą łatwość w odtwarzaniu rzeczywistości. Nie widziałam się jednak w roli artystki. Nawet kiedy zdawałam na malarstwo w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych myślałam bardziej o poznaniu różnych warsztatów niż o zostaniu wyłącznie twórcą. Brałam pod uwagę i grafikę, i rzeźbę, i scenografię, i ilustrację, etc.. Chciałam mieć wybór. Samo malowanie wydawało mi się dość mało użytecznym zajęciem. Skupiłam się w sensie dosłownym na studiowaniu warsztatu. Aż nadszedł czas, nazwijmy to „silnych emocji”. Puściłam wtedy te emocje w malarstwo i poczułam prawdziwą siłę sztuki. Pewnie ma tu zastosowanie freudowska koncepcja terapii przez sztukę i artysty jako typu produkcyjnego neurotyka (uśmiech).



 Rzeka genów 2012, 110 x 130


Skok 2012, 50 x 60

Porozmawiajmy o tematach i technikach. Kiedyś malowałaś portrety, pewne sytuacje, było to dosyć realistyczne malarstwo. Czy miałaś pewne konkretne okresy twórcze? Jak się uczyłaś malarstwa?

Realizm, studiowanie natury był i jest moim punktem wyjścia, oparciem. Jest dla mnie ćwiczeniem oka i ręki, ale też badaniem i poznawaniem rzeczywistości. Co jakiś czas wracam do pracy bezpośrednio z natury. Jak portret czy akt to z żywego modela. Pokorna obserwacja. Równolegle z realistycznymi obrazami malowałam serie, w których przestrzeń była umowna, bardziej ze sfery snów, takie odpryski rzeczywistości – tak jak w cyklu „Przejścia” czy „Sny Marii Stuart”. 
Nie przywiązuję się jednak do jednej konwencji, ruchliwość jest wyzwalająca. Zmieniam konwencję, jeśli pojawia się taka konieczność, jeśli temat tego wymaga. Warsztat realisty jest w tym bardzo pomocny. 

Jakie motywy dominowały?

Z tymi motywami także byłam kiedyś dosyć ruchliwa (uśmiech). Często miałam kłopot ze skomponowaniem wystawy, by prezentowała jednorodny cykl. Myślałam pojedynczymi obrazami. Poza „Samorozpuszczeniem” żadna inna seria się tak nie rozrosła.

Jakimi technikami malujesz?

Maluję akrylami i olejami. W zasadzie wszystkie te obrazy olejne mają podmalówki akrylowe. Akryl szybko schnie – to mi się bardzo podoba – i dzięki temu mogę w krótkim czasie opracować wstępnie płótno za pierwszym podejściem. Ważne dla mnie jest to, by pierwszą warstwę mieć gotową za pierwszym podejściem. A warstw zwykle jest wiele. Ostateczne są zawsze te olejne, ponieważ mają bardziej szlachetne kolory, nie do zastąpienia. Akryl daje jednak też inne niż olej możliwości, inaczej pokrywa płótno. Na przykład farba akrylowa tworzy bardziej intensywne zacieki niż farba olejna. A ostatnio formy zacieków mocno mnie zajmują, śledzę zasadę kropli, jak to sobie nazwałam. Np. w obrazie „Skok” nie uzyskałabym takiego efektu w technice olejnej. Chlusnęłam tutaj kubłem wody na płótno i obserwowałam co powstaje. Takich zalewanych płócien powstaje sporo, ale większą cześć odrzucam, bo nie każdy przypadek da się uporządkować.
Maluję też gwaszami na papierach. Można było zobaczyć ich dużą część w styczniu, w krakowskiej galerii Pod Czarnym Kotem. 

Lubisz sprzedawać obrazy?

Z tymi najnowszymi nie bardzo lubię się rozstawać. Wolę odczekać parę miesięcy, przyjrzeć się z dystansu. A potem to już niech idą w świat. Nie powinny podpierać ścian w pracowni (uśmiech).

A jakie masz plany malarskie i gdzie widzisz siebie za dziesięć lat?

Mam konkretne plany, które mnie „pilą” na następnych parę miesięcy. Motyw ludzkiej postaci i drzew. Zatem nadal pozostaję w temacie relacji człowiek-natura. Ale za dziesięć lat… widzę siebie –  no nie wiem – może jak portretuję angielską królową do pasa w wodzie? (śmiech).