Juliusz Strachota: Rozmawiamy o "Cieniu pod blokiem Mirona Białoszewskiego", tylko pamiętajmy, że jest to cień pod blokiem Białoszewskiego, a nie cień pod Białoszewskim, co wiele osób myli na dobrą sprawę. Tu Białoszewskiego w języku, jak i w bohaterze niewiele się odnajdzie. Ten blok Mirona Białoszewskiego to była oś świata mojego dzieciństwa. Zdecydowanie ten blok traktowałem jako miejsce magiczne, bo mieszkałem obok. Zawsze oglądałem go z okien mojej podstawówki. To jest jedna z takich osi, na początku rogatek mojego świata, za które nie mogłem się oddalać, a potem to było dla mnie w zasadzie centrum świata.
Raf: O czym jest ta książka. Jak ty to postrzegasz?
Juliusz Strachota: Na dobrą sprawę ta książka, jak i poprzednia oraz wszystko inne, co piszę, jest o tym jak w ogóle rzeczy w życiu się zdarzają. I wszelkie konfiguracje naszych zdarzeń życiowych mnie interesują. Może to jest jeden bohater rozrzucony na szachownicy różnych swoich przypadków, może kiedyś zbiorę całą szachownicę - złożę je razem i będą to wszystkie możliwe przypadki bohatera, które mogły się zdarzyć. A może jest to kilku bohaterów. Natomiast interesuje mnie pewna zagadkowość i absurdalność tego, co nam się przydarza w życiu i tego, co nas za chwilę czeka. Taka nieprzewidywalność. O tym są pewnie te książki.
Raf: Trochę też o relacjach międzyludzkich, może czasem kłopotliwych sytuacjach.
Juliusz Strachota: Zdecydowanie. Ale czy one są kłopotliwe? Ja myślę, że one są czasem może dość mocno wyrażone. Relacje w ogóle są trudne. Czasami się je na siłę ułatwia, czasami na siłę utrudnia. Problem polega na tym, że bardziej zaglądamy sobie do głowy niż realnie spoglądamy na to, co się dzieje między nami. Dlatego też te relacje są utrudnione. Bohaterowie bardzo często przywiązują się do swoich wizji i generalnie nie są prostymi postaciami.
Raf: Główny bohater, pomimo, że przybiera różne twarze w kolejnych odsłonach książki, dla mnie jest jedną spójną osobą. Być może głupie pytanie. Na ile pisarz utożsamia się ze swoim bohaterem.
Juliusz Strachota: To pytanie wcale nie jest takie głupie. Odpowiedź na to pytanie jest trudna, a pytanie rzeczywiście stawiane jest często.
Raf: Moje pytanie to łagodniejsza wersja wyświechtanego pytania na ile książka jest autobiograficzna?
Juliusz Strachota: Ja się tego pytania nie boję. Już się nawet do niego przyzwyczaiłem. Ludzie mimowolnie utożsamiają bohatera z autorem. Jak widać, tak jest łatwiej. W przypadku tej książki i poprzedniej, w ogóle jest bardzo łatwo. Gdy główny bohater ma depresję, to pani w radiu mówi, że Juliusz Strachota ma depresję, musi brać pastylki, a potem jeszcze dodaje, że jestem informatykiem, bo w jakimś innym opowiadaniu jest informatyk i ja nagle staję się jakimś bytem wyjętym z książki. I w ten sposób staję się bohaterem swojej książki. Przez takie rzeczy jest mnie bardzo dużo w tej książce albo tej książki jest bardzo dużo we mnie. Ale już wracając do tego, co jest na serio. We mnie są strasznie duże pokłady neurozy. To jest tak, że gdzieś z tyłu głowy ja mam taką wielką kopalnie tej neurozy. Eksploracja tej kopalni ma sens tylko wtedy, gdy można z tego zrobić jakiś użytek, na przykład napisać opowiadanie. Bo wydobywanie tego na wierzch na codzień w relacjach z żoną, czy w pracy nie ma kompletnie sensu. A że ja to mam, to mogę mniej lub bardziej świadomie tego użyć, a że mi to czasem wychodzi, więc opowiadam. Czasem mnie to przeraża, że coś takiego mi "wylazło", no ale tak to się po prostu dzieje. Te teksty same się piszą na dobrą sprawę. Jak kończę pisać - muszę jeszcze raz przeczytać, żeby zobaczyć co napisałem.
Raf: Mam wrażenie, że ten tekst bardzo łatwo przelał się na kartkę.
Juliusz Strachota: Ale to też nie są flaki z drugiej strony. Ja piszę swoimi problemami, ale jednak jest w tym dużo dystansu. To absolutnie nie jest tak, że mnie interesuje przelewanie moich problemów na papier, bo to tak nie jest.