poniedziałek, 20 lutego 2012

Czy to się zdarzyło naprawdę? Legendy miejskie.

Joanna Karpowicz o swoim malarstwie:



Malarze, których w jakiś sposób pociąga komiks, najczęściej posługują się dymkami. Dla mnie najbardziej pociągającym elementem w estetyce komiksu są nie dymki, a ramki – podziały na kadry, które wytyczają rytm, nadając opowieści tempo. Kiedy malując obraz czuję, że potrzebna mi więcej niż jedna płaszczyzna, by przekazać to, co mi w głowie siedzi, po prostu dzielę powierzchnię płótna, dodając kadr czy dwa. Natomiast moje malowanie pozostaje takie samo, jak w komiksie. Może jedynie pozbawione jest zbędnych w obrazie didaskaliów, szczegółów potrzebnych czytelnikowi, żeby lepiej orientować się w czasie i miejscu akcji. Nie wykorzystuję też charakterystycznych dla komiksu dramatycznych, dynamicznych ujęć, skrótów perspektywicznych. Maluję normalnie. Fascynuje mnie napięcie, jakie może być w statycznym ujęciu, gra pomiędzy postaciami, kolor budujący atmosferę. I tym się posługuję, zarówno w malarstwie, jak i w komiksie. Taka jest „Szminka”, ponura historia kryminalna, którą namalowałam do scenariusza Jerzego Szyłaka, podobnie, nieco infantylne, odmienne w klimacie „Jutro będzie futro” i „Bezpieczne miejsce”, nad którym teraz pracuję.

Wystawa „Komiks. Legendy miejskie”, w której biorę udział jest dla mnie ważna: po raz pierwszy pokazuję moje malarstwo bezwstydnie, takie jakim ono jest. Z wpływami komiksu i bez. Jestem trochę wyrzutkiem, tworzącym na przedmieściach malarstwa, na bocznych drogach komiksu i dobrze mi z tym. Przyszedł taki dziwny moment, kiedy zdanie: „Pani Joanno, pani obrazki są takie komiksowe, hmm” może być poczytywane za komplement. Ciekawi mnie ta zmiana, ale swojego malowania nie zmienię. Dalej będę pokazywać innym ludziom sytuacje z mojej głowy - na płótnach i na papierze, czasem używając kadrów, czasem nie. Chcę docierać wprost do serca odbiorcy, metodą bezkrwawej operacji. Bez rozdzierania trzewi.









































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz