środa, 31 marca 2010

Cecylia Malik opowiada o Smolensku 22/8

















Polemika z oponentami projektu Smoleńsk 22/8

Wyrzucanie mebli na Smoleńsk 22/8 to nie jest jakaś draka i siup! To jest po prostu normalny performance – sztuka. Jak się okazało performance na tyle świetny, że pani Anna Brasławska napisała swój list do Wyborczej. Na tyle mocny, że zrobił na wszystkich wrażenie. Wymyśliliśmy to w grudniu i od tego czasu trwały przygotowania. Zostało to zaplanowane i profesjonalnie przygotowane, a niemieckie ministerstwo kultury dało na to pieniądze.

Chciałabym spotkać się z panią Anną Brasławską i opowiedzieć jej o projekcie oraz swojej rodzinie. Dlatego, że przedstawione zarzuty wynikają z niewiedzy, braku informacji. Gdyby ta pani tu przyszła i z nami porozmawiała, nigdy by takiego listu nie napisała.


















Rodzina

Moi rodzice mieszkali na Smoleńsku od 30 lat i tworzyli super piękne, uduchowione rzeczy. To był zupełnie niesamowity dom. Mój tata całe życie rzeźbił piękne anioły, matki boskie, świętych. Pisał do nich wiersze. Miał przepiękną filozofię życia. Jest chyba najbardziej ekologiczną osobą jaką znam, ponieważ używa tylko roweru, jest przeciwny temu, że wszyscy jeżdżąc swoimi samochodami bardzo zanieczyszczają środowisko. Jest jednym z lepszych znawców gór w Polsce. Był przewodnikiem, sam malował szlaki turystyczne. Kocha przyrodę. Bardzo mało zużywa i nawet twierdzi, że jego sztuka nic nie kosztuje i niczego nie niszczy, bo wykorzystuje jedynie mały kawałek drewna. Więc tak ekologicznych ludzi jak mój tato jest bardzo niewielu. Moi rodzice zawsze niewiele potrzebowali. Robienie remontów i urządzanie się non stop to tak naprawdę wyrzucanie rzeczy i niszczenie wszystkiego.

Moja mama jest zawodową rzeźbiarką po Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Projektowała wiele witraży. Ma na swoim koncie całkiem duże i ważne realizacje w kościołach np. witraże w kościele we Florynce. Koło Rzeszowa są cztery jej bardzo duże witraże. W ośrodku rekolekcyjnym w Łapszach Niżnych u Pijarów są jej witraże/ołtarz. I oczywiście wielu kolekcjonerów kupuje jej rzeźby m.in. pan Jasiński, dyr. Teatru Stu kolekcjonował rzeźby mojej mamy. Jest rzesza osób kupujących prace moich rodziców.

Tato jest skrzypkiem, pracuje w Operze Krakowskiej na co dzień. Jest aktywny również w sztukach wizualnych. Ponieważ pochodzi z krakowskiej rodziny z tradycjami szopkarskimi, robił małe figurki do szopek, dla siebie malował i rysował, ale od kiedy poznał moją mamę, zetknął się ze światem artystycznym, zaczął rzeźbić. I od 30 lat dzień w dzień rzeźbi i właściwie te jego świątki zrobiły się całkiem znane. Ma bardzo dużą kolekcję. Miał wystawy tych swoich rzeźb w muzeach etnograficznych. Prawdopodobnie za jakiś czas będzie miał w Muzeum Rzeźby w Orońsku wystawę swojego dorobku, który jest unikatowy i bardzo niezwykły. Moi rodzice, oprócz tego, że są artystami, wychowali 6 córek, które też są artystkami – skończyły uczelnie artystyczne i teraz robią bardzo ciekawe rzeczy. Nasz dom był zawsze otwartym domem. W latach 70 zbierało się u nas dużo ludzi z opozycji. Po co ja to mówię. Bo tu, w tym domu, cały czas powstawała subtelna, uduchowiona sztuka. Gdybym poszła do Urzędu Miasta lub Gazety Wyborczej i powiedziała: słuchajcie, mój tata robi takie przepiękne świątki, to naprawdę nikt by się tym nie zainteresował. Także ta pani, by się tym nie zainteresowała. Albo, gdybym powiedziała, że moja siostra Rozalia śpiewa jak anioł - taka muzyka praktycznie w Polsce nie istnieje – to nikt by tego nie słuchał. A gdy Justyna, która jest świetną artystką, mocną osobowością i inteligentną kobietą wymyśliła, że tutaj w tej sytuacji trzeba zrobić coś mocniejszego i zrobić performance z wyrzucaniem szaf przez okno (a dyskutowaliśmy o tym długo w rodzinie, było to dla mojej rodziny bardzo kontrowersyjne), to okazało się, że wszyscy o tym usłyszeli. Dzięki temu wiele osób przyszło i zobaczyło rzeźby mojego taty, mieszkanie było pełne osób chcących posłuchać śpiewającej Rozalii. Wszystko dlatego, że na początku wyrzuciłyśmy szafy. Napisały o tym wszystkie gazety i wszystkie telewizje do nas przyszły. Więc to było bardzo mądre. Żeby pokazać coś subtelnego, pięknego i delikatnego w dzisiejszych czasach nie ma szans, by się przebić w tym natłoku informacji.























Pożegnanie z domem

To, że rodzice będą musieli się wyprowadzić było wiadome od dawna. Moi rodzice żyli w poczuciu tymczasowości od dawna, od dziesięciu lat. Ta kamienica była nieustająco sprzedawana. Jeden właściciel sprzedawał drugiemu. A wszyscy lokatorzy żyli w poczuciu tymczasowości, co było dla nich bardzo trudne, o czym też się nie mówi. Z tego powodu moi rodzice nie robili remontów w tym mieszkaniu. Nie malowali ścian i nie oprawiali drzwi, bo wiedzieli, że będą musieli się wynieść. Traktowali więc to mieszkanie jako swoją pracownie i robili tu swoje rzeczy. Pół roku temu było już wiadomo, że rodzice się stąd wyprowadzą. W te święta Bożego Narodzenia wiedzieliśmy, że to jest nasza ostatnia Wigilia w tym miejscu. Zupełnie niezależnie i ja, i Justyna pomyślałyśmy, że trzeba tu na koniec coś zrobić, jakiś projekt. Gdy to mieszkanie opustoszeje (bo były tu tak duże pokłady obrazów, jeden na drugim, właściwie nie było widać architektury tego mieszkania, bo było ono dokładnie wypełnione) myślałyśmy, że gdy to mieszkanie opustoszeje, to będzie tak smutne i tak straszne, że właściwie samo ogołocenie tego mieszkania będzie już projektem. I wtedy zaczęłyśmy się zastanawiać jak by to można zrobić, jak by to można pokazać, by było to takie nowoczesne. I Justyna pomyślała tak: by zrobić porządną wystawę, trzeba zdobyć jakieś na nią fundusze. I wtedy łatwiej będzie to zrobić, gdy ten projekt zrobimy na zasadzie współpracy, polsko-niemieckiej na przykład. Justyna jest artystką niemiecką, mieszka już od 10 lat w Niemczech.


Przekłamanie medialne

Jest tu jedno przekłamanie medialne. Ludzie postrzegają tę sytuację tak, że obrażeni Państwo artyści się wyprowadzają. A prawda jest taka: moi rodzice cicho się wyprowadzili, znaleźli sobie mieszkanie, znaleźli sobie miejsce na swoje rzeźby, które przenieśli. Nikomu nie narzekali, od nikogo nic nie chcieli. Ponieważ podniesiono tak czynsz, że się nie dało mieszkać – po prostu się wyprowadzili i nie chcieli robić żadnego halo. Bardzo się też bali tej naszej akcji. Jednak do niej doszło. Justyna jest bardzo uparta, zawsze dopnie swego. Mieliśmy potworne konflikty rodzinne z tego powodu, sam fakt, że to przetrwałyśmy, że dotrwałyśmy do końca - było to dla nas bardzo ciężkie. Moja mam bała się tych szaf, ale wiedziała, że to będzie mocne i zaufała Justynie. Tak więc za tą wystawę, za ten projekt to my bierzemy całkowitą odpowiedzialność. To jest głos dzieci, to nie jest głos rodziców, to jest głos dzieci – dorosłych córek. Teraz po tych dwóch tygodniach wszyscy uważają, że to świetny był pomysł. Konserwatywna część rodziny, po tym performansie wszyscy do nas dzwonili i mówili, że to było piękne - takie wstrząsające i wzruszające, i że trzeba powiedzieć na głos o pewnych rzeczach. Bo okazuje się, że w Krakowie co trzecia osoba ma taką sytuację. Ludzie, gdy są słabi to psychicznie nie radzą sobie z takim problemem. Wstydzą się mówić, że są biedni, że mają trudną sytuację, nie pokazują swoich słabości. A my możemy to pokazać, o tym powiedzieć. Im bardziej będzie to osobiste, tym mocniejsze i autentyczniejsze. Chodzi o to, by było to mocne. Justyna zawsze pracuje na krawędzi. Więc był to zamierzony cel artystyczny. To miało być coś co wstrząsa. A przy okazji zaproszenie do dyskusji społecznej artystów, którzy innymi środkami mogą powiedzieć coś dobitniej. Czyli powiedzmy to wprost, chodzi o sztukę!























Początek projektu

Wydaje mi się, że początek Smoleńska był bardzo dawno. Teraz tu, na Smoleńsku, dzieje się coś nieprawdopodobnego. Nam to bardzo pomoże. Ja już nie czuję, że to jest dom rodziców. Zrobiłyśmy tu taką spację. Taką przedziwną przestrzeń między czasem kiedy oddamy klucz, a czasem, gdy był to nasz dom.

Po wernisażu przyszło mnóstwo ludzi. Ku naszemu zdziwieniu zwiedzający byli non stop. Mieliśmy tu cały czas wycieczkę. Gdy puszczałyśmy film przez projektor, to w pokoju siedziały trzy rzędy ludzi. I każdemu opowiadałyśmy całą historię od początku do końca. A pierwszego dnia po wernisażu, to nam ludzie do 12:00 w nocy przychodzili. Janek Simon ze znajomymi, Wojtek Doroszuk czy Paulina Ołowska czyli sztuka współczesna z najwyższej półki, ale równocześnie przychodzili do nas sąsiedzi, prości ludzie, staruszki. Nasz projekt działa na wielu poziomach. Z jednej strony ludzie mogą zobaczyć sztukę współczesną, bardzo ciekawe interwencje, realizacje, performansy, a z drugiej strony starszym ludziom możemy opowiedzieć o szopkach, pokazujemy album przygotowany przez Mateusza Torbusa, gdzie jest bardzo piękny fotoreportaż z udziału mojej rodziny w tegorocznym konkursie szopek krakowskich. I tacy ludzie to rozumieją. I łatwiej przyjmują te nowe prace, bo mają jakiś pomost łączący. Ten projekt łączy w sobie tradycje i współczesność, światy, które właściwie w Krakowie nie łączą się i nie istnieją nigdy razem. Dlatego np. poniedziałkowe spotkanie z moim tatą było bardzo niesamowite, kuratorki sztuki współczesnej z zachwytem oglądały świątki, a mi się wydawało, że ta sztuka religijna jest straszliwie konserwatywna, tak więc udało nam się to połączenie, sztuka demokratyczna na każdym poziomie, na poziomie odbiorców i artystów.


Działania

W sobotę zrobiłyśmy warsztaty dla studentów z ASP. To była fajna historia. Przyszła grupka z rzeźby i malarstwa. Najpierw Pablo i Kestutis z Exp.editionen, grupy niemieckiej, która do nas przyjechała i bierze czynny udział w projekcie. Pokazali im swoje realizacje z Niemiec, a następnie grupa Strupek z Mateuszem Okońskim zaczęli tutaj sobie coś robić, zbudowali domek z materiałów, taki piękny namiot w dużym pokoju, który na wieczór był już gotowy i został podświetlony od środka lampami i był takim mobilnym domkiem (wszędzie go można było zabrać ze sobą), który nic nie kosztował, bo był z recyklingowych materiałów i bardzo dobrze wpisywał się w kontekst naszej wystawy, a w niedzielę spełnił jeszcze jedną potrzebną funkcję, bo przychodziło trochę ludzi z dziećmi i dzieci po prostu miały co robić, gdy rodzice zwiedzali wystawę. Domek istniał dwa dni, bo na poniedziałek musieliśmy już go ściągnąć – czyli powstało bardzo wiele prac, które już teraz nie istnieją.

Na performance przyszedł Bartek Materka, ze styropianową biało głową znalezioną w jakimś sklepie kosmetycznym na Meiselsa. Była to jego prywatna inicjatywa. Pomalował ją na czarno i powiesiliśmy ją nad drzwiami w przedpokoju. I teraz wisi ta głowa i świetnie wygląda. I jak ją malował (a teraz ma wystawę Bunkrze Sztuki) to powiedział: dziewczyny to jest najlepszy projekt tu w Krakowie od kiedy tutaj jestem. A Exp.editionen wychodzi z domu i robie różne działania na mieście. Np. zrobili fajną sesję. Jest taka makieta Krakowa na pl. Wszystkich Świętych. I oni porobili takie małe figurki z plasteliny i ożywili to nieżyjące miasto. Na balkonie mamy Light box z naszym logo, który wisiał i świecił. I rano przyszła straż pożarna i powiedziała, że coś wisi i zaraz spadnie, i wtedy mieliśmy rozmowę z nimi i strażacy to zrozumieli o co chodzi i usłyszałam jak dzwonili: „nie, nie, nie, tu się nic nie dzieje, tu mieszkają artyści, to tak ma wyglądać”. Mieliśmy też bardzo miłą przygodę w sobotę. Grupa Strupek nam pilnowała mieszkania, a my pojechaliśmy całą ekipą ze Smoleńska (czyli grupa Exp.editionen, ja i Justyna) na pokaz filmu Wojtka Doroszuka. I Wojtek na zakończenie swoich filmów miał czas, by opowiedzieć jeszcze o swoich projektach i udzielił nam głosu. Więc czujemy niesamowicie duże wsparcie, wiele osób chce się włączyć i nam bezinteresownie pomóc.


















Performance na drzewie

Wymyśliłam, że w poniedziałek chcę powiesić na kasztanie flagę hiszpańską, ze względu na to, że ten budynek należy teraz do Hiszpana. To miała być znowu taka draka i rebelia (taki charakter ma nasz projekt). Nawiązuje to do naszego dzieciństwa. Wcześniej, gdy miały miejsce wojny między podwórkami, jak miałam dziesięć lat była wojna o flagę. Ja zawiesiłam flagę naszego podwórka na czubku tego kasztana. I teraz powtórzyłam taką akcję jako trzydziestoletnia kobieta, artystka wieszając flagę na samej górze. To było bardzo trudne drzewo. Ja ryzykowała życie by tam wejść, strasznie się bałam. To było najtrudniejsze ze wszystkich drzew w całym projekcie (miało bardzo mało gałęzi). Moja siostra Justyna uszyła w nocy flagę, nałożyliśmy ją na patyk, i ponieważ baliśmy się, że mogę odpowiadać za to, więc ubrałam kominiarkę taką, jaką noszą antyterroryści, by nie było widać mojej twarzy - nie przyznamy się kto to zrobił. Wyglądało to bardzo malowniczo. Wielkie drzewo i romantycznie powiewająca chorągiewka. A z okien wszyscy komórkami robili zdjęcia, bo niby kolejna draka. Po trzech godzinach wracam, a na drzewie siedzi facet i mówi, że jest profesjonalnym alpinistą, że jest w pracy, dostaje za to dniówkę i że administracja kazała mu to odnieść do biura. Ale gdy mu opowiedziałam całą historię oddał nam flagę mówiąc, że powie, że flagę dzieci ukradły. Następnie taką dużą flagę Hiszpanii powiesiłyśmy na balkonie. (Tomka Wiecha przepiękne zdjęcie z tego zdarzenia jest na blogu.) A ostatnia odsłona flagi była w środę. Daniela Wolf wyświetliła powiewającą flagę jako projekcję na sąsiednim budynku.


Gotowanie i centryfuga

Spotkałam się też z Gosią Radkiewicz, która chciała coś o nas napisać na jakimś portalu internetowym. Okazało się, że Gosia Radkiewicz ze swoim chłopakiem, Maćkiem Michną mają bloga o gotowaniu. 100% masła w maśle. Ponieważ akcja Smoleńska tak się im podoba, 100% masła w maśle zaproponowało, że chcą dla nas wszystkich coś ugotować, sami zrobią zakupy. I w środę zdarzył się spontaniczny, fajny event. 100% masła w maśle gotowało dla nas gigantyczny gar zupy marchewkowo-imbirowej, do tego zrobili tarty i sałatki. Gosia i Maciek mieli złote korony na głowach i w tym czasie Exp.editionen zrobiło centryfugę, czyli maszynę do malowania ścian, więc była premiera centryfugi, bardzo emocjonująca, bo to jest takie wielkie koło wycinane z płyty przez dwa wcześniejsze dni, oglądaliśmy przez zamknięte okna z przedpokoju i z balkonu, z dwóch punktów widzenia. Centryfuga jest zbudowana tylko z materiałów, które tu były znalezione, wszyscy tu tak pracują. Prace powstają z rzeczy, które zostały znalezione na Smoleńsku, bo nie wszystko wyrzuciłyśmy na ulicę. Wyrzuciłyśmy zaplanowaną wg konkretnego scenariusza ilość rzeczy. W scenariuszu stopniowałyśmy napięcie, wyrzucałyśmy coraz to mocniejsze rzeczy, było kilka szaf dla mocnego uderzenia, by nie zanudzić, mogłyśmy przecież wyrzucić cały dom i byłoby taniej teraz.


















Architektura chwili

W środę przyjechali bracia Lendzińscy, Łukasz i Mateusz. Łukasz jest architektem, zajmuje się architekturą chwili. Jego projekty są zaangażowane społecznie. To taka swoista resocjalizacja miejsc. Np. jest pusta dziura, w której ma powstać biurowiec, a on stara się zdobyć zezwolenia, by móc tam coś zbudować. Np. jego projekt ze Stuttgartu POPART. Zbudował z modułów platformę. Na tej platformie, budowanej przez managerów z sąsiednich budynków (Łukasz ich namówił do udziału w projekcie artystycznym), odbywały się koncerty, spotkania, ludzie mogli tam wypoczywać, robić coś miłego i kreatywnego. Zaraz obok powstał basen. W całej idee ważny jest fakt, że to wszystko jest ekologiczne, wypożyczone i oddawane, niczego się nie niszczy, coś powstaje i znika. Ważna jest logistyka (skąd będzie prąd, skąd woda) i ważny jest też demontaż. Dla Smoleńska Łukasz zbudował huśtawkę, która cieszyła się dużą popularnością. Jest z prześcieradeł, sięga do ziemi, na niej jest umocowany fotel kuchenny. Bardzo fajnie zaanimowali w ten sposób ulicę, pojawiło się coś wesołego. Odwołali się do tego, że kiedyś tu było życie, dzieciaki biegały, grały w gumę, a teraz już tutaj nie ma zabawy. Są instytucje, hotele, apartamentowce, banki.

Łukasz i Mateusz zrobili również kolejny projekt „Ty tu nie rządzisz” odwołujący się do logo IKEI. Praca zrobiona z worka na śmieci. Łukasz nie ma nic przeciwko IKEI, denerwuje go jednak, że wszyscy muszą mieć tak samo, to taki totalitaryzm, wszystkie miasta będą tak samo wyglądały, takie samo jedzenie, takie same meble. A jednak można myśleć inaczej i żyć inaczej. Zatem artyści zaproszeni przez Justynę swoim programem doskonale wpasowują się w ten projekt. To nie jest przypadkowe, że wzięłyśmy byle jakich znajomych. Tak nie jest. Sam fakt, że ci artyści zgodzili się tutaj przyjechać jeszcze zanim dowiedzieliśmy się, że dostaniemy grant z Niemiec jest niesamowity. Oni sami kupili sobie zawczasu bilety. Ponadto Łukasz miał wykład w Goldex Poldex, pokazywał tam swoje projekty (Miał piękny makijaż zrobiony przez Justynę). A następnie zrobił niesamowite warsztaty w małym klubie Bunkra Sztuki. Ja go z kolei zaprosiłam z Anką Bargiel do zrobienia jeszcze jednego projektu. W jednym z magazynów Bunkra znaleźliśmy straszną ilość białych płyt, wypożyczyliśmy te płyty i wzięliśmy dużo folii bąbelkowej. Na głównych schodach Bunkra dzieciaki z rodzicami zbudowały razem z nami struktury-jaskinie-domki. Taka biała architektura. Ale potem trzeba było to posprzątać, rozmontować. Schody muszą być czynne, płyty trzeba oddać. Dla dzieciaków trudna sprawa. Jak rozmontować swój ulubiony domek. Spontanicznie pojawił się pomysł. Wymyśliliśmy zjeżdżalnie. Dzieci zachwycone, bez bólu zdemontowały swoje domki jak mróweczki. Czyli powstała ulotna, chwilowa architektura, po czym w ciągu paru minut została do imentu rozmontowana, a płyty zmieniły swoją funkcję, stały się czymś innym - sankami.

























Koncert

Negradonna - nasz zespół, który grał na Smoleńsku (ja w nim grałam i moja siostra Rozalia, była z nami też moja siostra Teresa, która obecnie jest na studiach we Freiburgu). Zaplanowałyśmy, że tu na mieszkaniu zrobimy premierę naszej nowej płyty. Kościół cierpienia. Dla nas to bardzo istotne. Bo w tym pokoju powstała cała muzyka, tu ćwiczyłyśmy. Zaprosiłyśmy ludzi, by zagrać tu po raz ostatni. Justyna z tej okazji uszyła piękną instalację, cierniową koronę, jeden z bardziej widocznych elementów wizualnych wystawy i pod tą koroną był koncert. Przed nami grał zespół Dr. Lecter. Jesteśmy wspólnie na jednej płycie. Minimax 2007 Piotra Kaczkowskiego. Jesteśmy nawzajem swoimi fanami, razem też koncertowaliśmy. Zagraliśmy mocny koncert, było około 200 osób, pełne nagłośnienie, dym, stroboskop, światła. Coś pięknego.

Dodatkowo w projekcie biorą udział artyści fotograficy z Krakowa. Zajmują się oni fotoreportażem. Zadaniem ich było wszystko udokumentować. Pracowali oni tutaj jeszcze, gdy mieszkała tu moja rodzina. Mateusz Torbus robił zdjęcia, mamy cykl fotografii pokazujących dokładnie jak wyglądała każda z tych ścian wcześniej, jest to taka swoista narracja interesująca dla osób zwiedzających. Tomek Wiech zrobił dokument o najmłodszym wnuku moich rodziców. Prace fotograficzne powstały 2 tygodnie przed przeprowadzką. Jeszcze mamy slide show Nikko Biernackiej. Film opowiadający o domu zrobiły też moje dzieciaki, Antek i Urszulka. A Piotrek Madej zrobił nagrania dźwięków tego domu. W piątek mieliśmy jeszcze performance Justyny (kredens na kółkach w klimatach krakowskich jeżdżący po ul. Smoleńsk i plantach z zaproszeniem na aukcję), a w niedziele aukcję.



















Antykapitalistyczna i antymaterialistyczna rebelia

Ja i Justyna wykorzystałyśmy w tym projekcie cały nasz potencjał. Totalnie skomasowana siła, dałyśmy z siebie wszystko, co najmocniejsze. Pomogli nam nasi przyjaciele, Mateusz, Tomek, Magda, Ania. To było tak dobre i mocne, bo to był bardzo osobisty temat. Wielokrotnie byłyśmy na granicy bardzo intensywnych uczuć. To jest antykapitalistyczna i antymaterialistyczna rebelia. W tym projekcie pokazujemy, że można inaczej. Ludzie na Smoleńsk żyli sobie inaczej. A teraz to pokazujemy światu. Tak żegnamy ten dom.


Cecylia Malik

















niedziela, 28 marca 2010

Lewitacja akustyczna Domnitch & Gelfand

























































































Zwieńczeniem Festiwalu Audio Art był performance pt. Sonolevitation autorstwa Eveliny Domnitch i Dmitryja Gelfanda. Ta dwójka artystów z Amsterdamu jest aktywna na polu ART SCIENCE, wyciągając ze zjawisk fizycznych zaskakujące estetycznie i konceptualne elementy. Prezentowana w Bunkrze Sztuki instalacja polegała na przedstawieniu zjawiska fizycznego zwanego lewitacją akustyczną. Pomiędzy przetwornikiem a powierzchnią odbijającą powstaje dźwiękowa fala stojąca o częstotliwości 15 kHz. Odbicie powoduję, że w połowie fali (a raczej pomiędzy falą wysyłaną, a odbitą) tworzy się ciśnienie pól na tyle mocne, by uchwycić materię w stan swego rodzaju nieważkości. Zawieszone w ten sposób płatki złota wirują w jednej pozycji tworząc niepowtarzalne wariacje akustyczne, a wszelkie zakłócenia są dokładnie słyszalne. KOSMICZNE PRZEŻYCIE!!!!!!!!!

all rights reserved

piątek, 26 marca 2010

Ewa Ciepielewska i jej malarstwo












Otwarta Pracownia prezentuje do końca marca prace Ewy Ciepielewskiej. Malarka jest absolwentką wrocławskiej PWSSP, dyplom w pracowni prof. Konrada Jarodzkiego. Od wielu lat związana jest z grupą LUXUS (współtworzy Magazyn LUXUS i publikacje w ramach tej grupy). Od 1997 r. współautorka projektu wspierającego współczesną sztukę polską "VOLANS - współczesna sztuka w 1000 sztuk", odpowiedzialna także za inne ciekawe akcje artystyczna - Lotny Festiwal poza Murami, Księżycowe eventy, Beztroskie Wycieczki. Artystka zaangażowana społecznie i ekologicznie.

A te oto obrazy są pełne nowoczesności. Wszechstronność postmodernistyczna. Różnorodność tematów. Plakatowy styl. Jednym słowem rewelacja.

O artystach tego nurtu w sztuce polskiej pisano:

„... odważni, dowcipni i wyluzowani, skłonni do ryzyka, prowokacyjni, niepokorni. Polscy „dzicy”..., stanowili „créme de la créme”polskiej sztuki lat 80., sztuki, która po próbach czasu nie odeszła do lamusa historii zachwycając do dziś swoją bezkompromisowością, perwersyjnością, nowatorstwem osiągnięć formalnych. ...na przekór mrocznej, a niekiedy i groźnej rzeczywistości stanu wojennego, a potem dekadenckiej beznadziei końcowej fazy komunizmu. ..., że przy tak rozbudowanym stopniu samoorganizacji artyści ci tworzyli niejako „państwo w państwie”, swoją małą, niezawisłą „Republikę bananową”, w której nie obowiązywała cenzura ani żadne utarte, stosowane gdzie indziej kanony zachowań. Świat pozbawiony wszelkich ograniczeń, świat wesołej anarchii, świat „na opak”, w którym toczył się ustawiczny karnawał sztuk wszelakich”..


[żródło:http://www.poland-art.com]

wtorek, 23 marca 2010

Tajemnica rubato Chopina























W tym roku przypada 200 rocznica urodzin Fryderyka Chopina. Wśród masy najrozmaitszych imprez i koncertów poświęconych temu faktowi dwie lokalne krakowskie wystawy. Chopin gościł w Krakowie w lipcu 1829 r, wówczas z ciekawością przybysza zwiedzał miasto i okolicę. Pozostało po tej wizycie kilka pamiątek oraz podpisy złożone w Collegium Maius i w Wieliczce. A Podgórze dało mu nocleg, o czym donoszę głośno, bo ta informacja nie przebiła się w mediach! Do naszych czasów pozostało pytanie o słynne rubato Chopina: jak to możliwe, że jedna ręka gra mechanicznie w rytmie, a druga, bez skrępowania, snuje melodię o chwiejnym tempie. Niedościgniony geniusz! Ot co!


















W Collegium Maius Chopin w Krakowie i osobiste po nim pamiątki.
Ekspozycja do 15 kwietnia 2010.























W Pawilonie Wyspiańskiego na pl. Wszystkich Świętych Chopin. Weiss. Fin de Siècle Ekspozycja do 30 kwietnia 2010.




















Synestezja: muzyka i obraz czytane jednym kodem.

















W Pawilonie Wyspiańskiego połączenie malarstwa Wojciecha Weissa z muzyką Chopina. Malarz, ekspresjonista okresu Młodej Polski, na przełomie 1898/1899 tworzy szkice do obrazu pt. "Szopen". Według artysty dźwięk i kolor nierozerwalnie łączą się w akcie tworzenia działa sztuki, o czym pisze we wspomnieniach:

"Jedyną drogą jest dążenie do stworzenia harmonii. Podobnie jak muzyka jest harmonią tonów, tak malarstwo jest harmonią kolorów, które również nazywamy tonami. Każdy wybitny artysta ma swoje ulubione harmonie, stwarza swoją metodę. Ja osobiście przez całe życie miałem dwa największe umiłowania: muzykę i malarstwo. Malarstwo wyrosło samo. Malując staram się obraz skomponować muzycznie. Sama natura może być nawet nieciekawa, sam kolor także nie jest wszystkim - dopiero razem stwarzają harmonię. Ja to nazywam reżyserią malarską."










czwartek, 18 marca 2010

ul. Smoleńsk 22/8. Ideał sięgnął bruku

Zafascynowany lecącymi z wysokości meblami oraz książkami, patrząc hipnotycznym wzrokiem na to szaleństwo, pragnę na kilku fotografiach przedstawić Wam performance Justyny Koeke w ramach projektu ul. Smoleńska 22/8. Artystyczna rodzina Malików zmuszona jest do opuszczenia mieszkaniu, co znajduje odzwierciedlenie w kilku akcjach artystycznych. Opróżnienie mieszkania w tak dramatycznych okolicznościach - cóż za ekspresja! Bardzo interesujący pomysł. Zapraszam na kolejne odsłony projektu. Naprawdę warto! http://ulicasmolensk.blogspot.com/